Marek Raduli - czytenia: 
 teksty, artykuły i wywiady
Się dzieje CZYTELNIA SPRZĘT GITARY PŁYTY GALERIA Po godzinach
Czytelnia - wywiady i rozmowy


Tuż przed pokazaniem supergrupy SQUAD na kilku koncertach w klubach muzycznych,
i na miesiąc przed wyjazdem zespołu na festiwal jazzowy do Ingolstadt (Niemcy, XI'2003),
z Markiem rozmawiał Piotr Lelito, ważna postać z Muzycznej Owczarni w Jaworkach...




Nie zagrać w "Muzycznej Owczarni" to obciach!

Rozmowa z Markiem Raduli, gitarzystą, kompozytorem, aranżerem, jak sam o sobie mówi:
"samodzielną, niezależną instytucją, która po zakończeniu 10-letniej współpracy z ‘Budką Suflera’
przeszła na swój własny rozrachunek artystyczny".


Piotr Lelito: Marku, powiedz nam coś o sobie... Nie jesteś osobą nieznaną, ale wiele osób myśli,
że 'od zawsze' byłeś w "Budce Suflera" i niewiele więcej o Tobie wie.

Marek Raduli: – Pochodzę z Kędzierzyna Koźla. Moje wykształcenie muzyczne szło dwutorowo. W podstawowej i średniej szkole muzycznej uczyłem się gry na perkusji, ale jednocześnie interesowałem się grą na gitarze. Mój ojciec, świętej pamięci, był muzykiem. W naszym domu zawsze było sporo różnych strunowych instrumentów szarpanych - i mandoliny, i różnego rodzaju gitary, pamiętam, że była nawet lutnia i cytra. Bębny były moim powołaniem, ale okazało się, że jestem obciążony skłonnością do gitary. Ma ona większą melodykę, a to jest mój świat. Pamiętam nawet swój dylemat życiowy: nie bardzo wiedziałem, kim chcę zostać - perkusistą czy gitarzystą. Byłem więc przez pewien czas perkusistą w początkowym składzie zespołu 'TSA', ale ćwiczyłem też na gitarze. W pewnym momencie pojawiła się szansa pracy zawodowej w charakterze gitarzysty w zespole 'Banda i Wanda', więc się szybko przekwalifikowałem i tak już zostało.

  W swojej tzw. drodze artystycznej przewędrowałem przez takie miasta jak Opole, gdzie się uczyłem w szkołach muzycznych; Wrocław, gdzie pracowałem z muzykami z tamtejszego środowiska. Otarłem się o środowisko muzyków śląskich, m.in. ze słynnej "Leśniczówki" w Chorzowie. Stacjonowałem przez czas jakiś w Poznaniu, gdzie grałem z zespołem 'Banda i Wanda'. Trochę czasu spędziłem w Warszawie, grając z Tadeuszem Nalepą i w zespole 'Kciuk-Surzyn Band'. Lubię przebywać w Krakowie, gdzie grywam z Arturem Malikiem i Pawłem Mąciwodą. Czasami grywam w zespole L.A.P.D. Wreszcie osiadłem w Lublinie, ale ostatnio jestem z tym miastem związany już tylko rodzinnie - mam tam żonę, córeczkę i dom, swoje miejsce - ale artystycznie jestem uwolniony i mogę przemieszczać się po całym kraju, odwiedzać wszystkie wymienione ośrodki i odkrywać nowe. Przedkładam teraz muzykę klubową nad przemysł muzyczny, czyli wolę grać na małych scenach muzykę bardziej elitarną - trochę jazzującą, trochę fusion. Zmieniłem się z muzyka, który grał dla tysięcy, na takiego, który gra dla garstki ludzi, zainteresowanych słuchaniem muzyki instrumentalnej. Mogę sobie grywać z takimi artystami jak Krzysztof Ścierański, zdarzyło mi się zagrać zastępstwa za Jarka Śmietanę w zespole 'Funk dE Nite'. Poruszam się więc w dość szerokim spektrum muzyki, ale zawsze instrumentalnej, która do tej pory - na przykład gdy pracowałem z 'Budką' - była dla mnie (poza nielicznymi odskokami) niedostępna.


P. L.: Czyli - po odejściu z 'Budki Suflera' wiosną tego roku (2003) - nie jesteś obecnie na stałe związany
z żadną formacją muzyczną?

M. R.: – Powołałem w tym roku do życia zespół grający muzykę fusion - 'SQUAD' - w następującym składzie: Wojtek Pilichowski - gitara basowa, Adaś Bałdych - skrzypce elektryczne, Tomek Łosowski - perkusja, Wojtek Olszak - klawisze. Zagraliśmy w "Muzycznej Owczarni" inauguracyjne, przedpremierowe koncerty dla przyjaciół i dla miłośników tego miejsca. Myślę, że z dobrym rezultatem, bo jak się okazało - frekwencja była imponująca...

P. L.: A skąd się wziąłeś w Jaworkach?

M. R.: – To jest cudowny przypadek życiowy, że osiem lat temu trafiłem do Szczawnicy, gdzie jechałem na Sylwestra - nie wiedzieć gdzie i w jakim celu. Kilka godzin po przyjeździe Opatrzność zetknęła mnie z Wieciem Kołodziejskim, na imprezce sylwestrowo-noworocznej, po czym Wiecio zaprosił mnie do siebie do domu. Spędziliśmy tam wybitnie rozrywkowy czas. Zostałem zauroczony miejscem, klimatem i osobą gospodarza - i tak rozpoczęła się nasza długoletnia już znajomość i przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Co rok wracałem tu, poznając piękne okolice i wspaniałych ludzi tu mieszkających. Dzisiaj czuję się już w pewnym sensie częścią tutejszej społeczności. Z Wietkiem połączyły nas powstające w naszych głowach różne idee. Marzeniem Wiecia było, żeby stworzyć miejsce, gdzie będzie można prezentować muzykę i artystów z całego świata. Koło swego domu "Pod dębem" postawił prawdziwą owczarnię zwiezioną z hal i powierzył mi zadanie zadbania o sferę artystyczną tego miejsca. I było tak, że przez pół roku grałem sam w niemal pustym obiekcie, tylko przy palącym się kominku. Nabijałem salę dźwiękiem, ćwiczyłem, jamowałem, ściągałem tu swoich kolegów, którzy przyjeżdżali z niedowierzaniem, że na takim ‘końcu świata’ cokolwiek może się odbyć. I krok po kroku, powolutku, pierwsze dwadzieścia koncertów odbyło się na zasadzie przyjazdu moich znajomych i przyjaciół. Prezentowaliśmy tutaj muzykę różną stylistycznie, na zasadzie - kto tu trafił, zostawiał kawałek swojego ducha i kawałek swojej sztuki. I tym wszystkim jest dzisiaj "Muzyczna Owczarnia" przesiąknięta. Po dwóch latach tej morderczej roboty okazało się, że wszystko nabrało rozpędu, miejsce zaczyna się rozwijać. Niedawno odbył się już dwusetny koncert, a ja mam przyjemność, że przynajmniej pięćdziesiąt z tych koncertów odbyło się z moim udziałem. Parę lat temu było to całkowitą abstrakcją, rzeczą niemożliwą i niewykonalną. A czas pokazał, że nawet światowe gwiazdy (nie mówiąc o krajowych) przyjeżdżają tutaj bardzo chętnie i to po kilka razy.

P. L.: Po Szczawnicy krążyły plotki, co jest czyje i kto tak naprawdę jest właścicielem "Muzycznej Owczarni".
Chodziły na przykład słuchy, że "Budka Suflera" buduje studio nagrań w Jaworkach.

M. R.: – Ludzie plotą różne rzeczy... Właścicielem zarówno domu "Pod dębem", jak i "Muzycznej Owczarni" jest jedna osoba - Wietek Kołodziejski - twórca i 'ojciec założyciel', jedyny sprawca całego zjawiska. Jak już "Muzyczna Owczarnia" zaczęła działać, to mój udział w tym zagadnieniu stał się jedynie artystyczny, a nie finansowy czy własnościowy. To, że powstawały legendy o obecności 'Budki Suflera' w Jaworkach, było efektem znajomości Wiecia z Krzysiem Cugowskim (który tutaj bywał grubo wcześniej) i ze mną, ze względu na moją przynależność do tej formacji. Swoją drogą, fama, że 'Budka' ma z tym pomysłem coś wspólnego, była magicznym kluczem pomagającym wykrzesać życzliwość ludzi w urzędach i ułatwiającym załatwianie wielu trudnych spraw. 'Budka Suflera' jako zespół nigdy tutaj nie była i pewnie już nie będzie. Ale teraz zespoły i wykonawcy przyjeżdżają do Jaworek głównie ze względu na osobę gospodarza i magię tego niezwykłego miejsca.

P. L.: Ludzi intryguje też kwestia wiatraka przy "Muzycznej Owczarni".

M. R.: – Znowu - pomysłodawcą i sprawcą postawienia wiatraka w Jaworkach jest nie kto inny, tylko Wietek. W życiu bym na to nie wpadł, że tu można postawić WIATRAK! Taka budowla kojarzy mi się oczywiście z Holandią, może nawet z jakąś polską wsią nizinną, ale z górami?! Z Jaworkami?! A Wietek rozeznał sytuację, znalazł miejsce, gdzie znajdował się taki obiekt i zaproponował mi, żebym kupił wiatrak i postawił go na części działki, którą mi odstąpi na własnej posesji. Pamiętam, jak mi to klarował - że za tyle lat przyjeżdżania tutaj, on mi to załatwi, przewiezie i postawi, żebym nie musiał być rezydentem w jego domu, tylko być u siebie. Przyznaję, że byłem jak najbardziej sceptycznie nastawiony do tej idei. Jednak siła przekonywania Wietka była tak duża, że ustąpiłem i on się wszystkim zajął.

  Teraz jestem współwłaścicielem tego obiektu - ja zajmuję dolne kondygnacje, a górne należą do syna Wietka - grafika i rzeźbiarza, Stasia. Właśnie - to jest właściwie obiekt, a nie wiatrak - bo nie ma śmigieł. One po prostu stylistycznie nie pasowałby do tego regionu. W górach jednak nie stoją wiatraki! Ale Wietek to przemyślał i przekonał nie tylko mnie - bo poszedł do pana Tadeusza Wieczorka, dyrektora Popradzkiego Parku Krajobrazowego z obrazem pod pachą. Dyrektor zaufał (wielkie podziękowania!) malarskiej i budowlanej wizji Wietka i wydał zezwolenie na postawienie obiektu, widząc, że nie zakłóci on stylu regionalnego. Dzięki temu okolice "Owczarni" stały się wyjątkowym miejscem, chętnie odwiedzanym przez turystów jako ciekawostka regionu. A dla mnie wiatrak jest 'moim kawałkiem podłogi' w Jaworkach. Mogę tu spędzać i wakacje i ferie, a po koncercie pójść do siebie.


P. L.: Skoro dobrze się czujesz w górach, to zapytam, co sądzisz o muzyce góralskiej?

M. R.: – Sam pochodzę z gór i przyznaję, że jest to jedyny rodzaj folkloru i tradycji muzycznej, który może być dla mnie źródłem inspiracji. W moich utworach słychać góralskie nuty, gdyż zostały mi genetycznie przekazane przez rodziców. I moja matka jest góralką i mój ojciec był góralem. Folklory górskie, bez względu na szerokość geograficzną, to jest jedyna dziedzina, która mnie osobiście bardzo inspiruje, obojętnie czy to jest Gruzja, czy Tybet, czy to są polskie Bieszczady albo Pieniny.


P. L.: Wróćmy do Twoich pasji muzycznych. Czy nie boisz się zmiany muzyki czy publiczności?

M. R.: – Nie, bo wywodzę się ze środowiska muzyki klubowej. Przez dwadzieścia lat pracy na dużych scenach nigdy nie straciłem kontaktu ze środowiskiem klubowym i z muzykami grającymi tylko i wyłącznie w klubach. Uważam, że to właśnie jest ten realny muzyczny świat. W porównaniu z innymi klubami, których trochę już poznałem, "Muzyczna Owczarnia" jest absolutnym ewenementem. Ten klub jest położony w malowniczym miejscu, w przecudownej okolicy, zaś scena oferuje spory komfort pracy, a sala - dobre warunki akustyczne; do tego dobrej jakości aparatura, ciepło, serce i duch twórczy gospodarzy. Tak egzotycznego i magicznego klubu nie ma na pewno w całym kraju, można powiedzieć, że i na świecie. Bodaj największym fenomenem tego miejsca jest publiczność, która tu przychodzi i przyjeżdża, bez względu na to, kto występuje. Wszyscy są bardzo otwarci. Oprócz autentycznych fanów osób aktualnie koncertujących, przybywających nawet z daleka, przychodzą tu ludzie stąd, a także zupełnie przypadkowi - turyści ze szlaku, wczasowicze. A miejsce ma tyle siły w sobie, że każdy, kto tu przybędzie, poddaje się urokowi muzyki. Tu się SŁUCHA muzyki! Nie JE SIĘ słuchając, tylko przychodzi się, żeby słuchać, co pewnie powoduje, że klub nie jest zbyt dochodowy dla właściciela, ale jest wysoce doceniany przez muzyków i melomanów. A muzycy grają za to, co przyniesie los, co uzbiera się z biletów. I tak się porobiło, że nie zagrać w "Muzycznej Owczarni" to obciach!

P. L.: Nad czym obecnie pracujesz i jakie masz plany?

M. R.: – Oprócz działalności w 'Squadzie' pracuję nad skończeniem muzyki do nowego filmu Marka Rębacza. To już moja druga przygoda z filmem. Pierwsza była przy tworzeniu muzyki do filmu "Siedem życzeń" - o słynnym kocie; wtedy byłem aranżerem, a wykonawcą był zespół 'Banda i Wanda'. Muzykę napisał John Porter, a słowa piosenek - Maciej Zembaty. Teraz pracuję nad muzyką filmową w całości opartą o moje kompozycje i koncepcję muzyczną, ale według sugestii scenarzysty i reżysera - Marka Rębacza. A zdradzę, że muzyka w tym filmie odgrywa niebagatelną rolę. Jeśli się podoba i będą na to środki - może wydamy ją na płycie. Myślę także o wydaniu kolejnej, po "Meksykańskim symbolu szczęścia", swojej autorskiej płyty, ale wcześniej chciałbym wydać płytę 'Live in Owczarnia' i to z zespołem 'Squad'.

  Najbliższe plany, to - po serii koncertów w kraju - wyjazd ze 'Squadem' do Ingolstadt w Niemczech na festiwal jazzowy. To, że przyjechałem do Jaworek już kilkakrotnie z zespołem 'Squad' i paroma innymi, z którymi występowałem reprezentując swoje imię, było przymiarką do zaczęcia działalności na własny rachunek. Zobaczymy jak zacznie się rozwijać ta moja chęć zaistnienia, bo na pewno jako niespokojny duch twórczy nie poprzestanę tylko na muzyce instrumentalnej. Mam już gotowe koncepcje utworów, które mają stać się piosenkami. Ale do tego muszą powołać do życia (może za rok?) zespół instrumentalno-wokalny, rockowy.

  Pragnąłbym także zorganizować w Jaworkach warsztaty mistrzowskie, które edukowałyby gitarzystów bluesowo-rockowych. Na warsztaty gitarowe do Jaworek i Bolesławca, bo te dwie miejscowości miałyby ze sobą w tej dziedzinie współpracować, przyjeżdżałaby młodzież, która nie ma możliwości uczenia się w szkołach muzycznych. Do Bolesławca jeżdżę co roku od lat i wiem, że jest bardzo wielu młodych ludzi, dla których jest to jedyna możliwa forma zagłębienia się praktycznie w 'robienie' muzyki. Takiego miejsca, gdzie odbywałyby się warsztaty gitarowe, w tym zakątku kraju nie ma. A działalność warsztatowa, z inicjatywy Wietka i ludzi z nim związanych, jest przewidywana w "Muzycznej Owczarni".

  Jak widać, wszystko się kręci wokół "Owczarni"… Już na początku naszej współpracy założyliśmy sobie z Wietkiem, że będą się tu odbywały coraz ambitniejsze działania. Na bieżąco są rejestrowane wszystkie koncerty - jako archiwum. Ale może doczekamy się studia nagrań z prawdziwego zdarzenia? Jeżeli nasz przeznakomity przyjaciel Piotr Lelito (autor i opiekun nagłośnienia tego miejsca) będzie miał środki i możliwości rozbudowania swojej aparatury, to może sam podejmie się robienia rejestracji nagrań "na czysto", czyli stworzenia profesjonalnego studia nagrań w Jaworkach. Jest o czym marzyć...


Na początku października 2003 r., w Jaworkach,
z Markiem Raduli rozmawiał Piotr Lelito



(opracowanie - jkw)

Co się działo - na osobnych stronach, rok po roku - szukaj w  Kronice wypadków muzycznych...
 góra strony
<<<  Strona główna witryny Marka Raduli  |  Mapa witryny  |  Sprzęt  |  Gitary  |  KRONIKA