Marek Raduli - czytenia: 
 teksty, artykuły i wywiady
Się dzieje CZYTELNIA SPRZĘT GITARY PŁYTY GALERIA Po godzinach
Czytelnia - wywiady i rozmowy


Po warsztatach muzycznych w Koluszkach, 2015 r.



Każdy okres w moim muzycznym życiu był wyjątkowy

N. N.: Od czasów, gdy boski Apollo grał na Kitarze, a biblijny król Dawid pieścił zmysły swoich poddanych uderzając w struny cytry, minęło sporo czasu. Jak ma się współczesna muzyka, która, jak się wydaje, "króluje" głównie w rytmach prostych, tanecznych, i wygrywanych na elektronicznych instrumentach klawiszowych?

Marek Raduli: – Jest tak wiele gałęzi w muzyce, że każdy z jej twórców znajduje swoich odbiorców.
Od pradziejów muzyka taneczna jest potrzebna do zabawy, a muzyka o wydźwięku artystycznym służy od najdawniejszych czasów do słuchania.


N. N.: Pierwotnie cytra, potem organy, w międzyczasie średniowieczna monodia i polifonia renesansowa, potem skrzypce i fortepian. Jak się w tym ma gitara?

M. R.: – Od ubiegłego stulecia gitara, od mniej więcej lat 1930-1945 przeszłą nieprawdopodobną ewolucję. Oprócz tego, że się "zelektryfikowała", to zdecydowanie zdominowała świat muzyki na przynajmniej kolejne kilkadziesiąt lat. Ten instrument będzie miał już zawsze swoje miejsce w historii muzyki, dlatego że pojawili się wyjątkowi twórcy. Muzyka rock'and'rollowa, bluesowa nie istniałaby bez gitary. To samo dotyczy szeregu innych stylów w muzyce, także muzyki pop. Co prawda ten styl oparty jest głównie na elektronice, ale nie wiemy, jak by się potoczyły losy takich zespołów, jak choćby The Beatles, gdyby nie gitara. Ten instrument, powtarzam, na zawsze już pozostanie w historii muzyki i będzie źródłem inspiracji dla setek kompozytorów i wykonawców na całym świecie.

N. N.: Bez względu na repertuar...

M. R.: – Każdy chciałby zagrać przy ognisku "Białego Misia", "Schody do nieba" Led Zeppelin czy któryś z utworów Jimi Hendrixa. Gitara jest instrumentem, który "idzie" swoją drogą. Jest po prostu elementem współczesnej kultury. Nie wiem, jaki będzie jej los, ale na pewno ci, którzy lubią muzykę gitarową, będą chętnie spoglądać na twórczość wirtuozów i tytanów tego instrumentu. Utwory bluesowe czy rock'and'rollowe będą z pewnością powstawały i będą wykonywane z udziałem gitary.

N. N.: Pochodzi pan z Kędzierzyna Koźle. To Śląsk...

M. R.: – Śląsk Opolski konkretnie...

N. N.: Gdy spojrzeć na liczbę ludowych zespołów muzycznych czy chórów w Polsce, zarówno w okresie zaborów jak i po II wojnie, najwięcej tych grup odnotowujemy właśnie tam, na ziemi śląskiej. To jest jakiś element walki o polskość Śląska? Skąd w pana przypadku zamiłowanie do muzyki?

M. R.: – Jestem z pochodzenia Węgrem. Mój ojciec był Węgrem a matka Polką z Beskidu Żywieckiego. Jestem więc skomplikowaną miksturą. Śląsk jest mi o tyle bliski, że spędziłem tam sporą część swojego życia, gdzie miałem kontakt zarówno ze Śląskiem Opolskim i z Górnym Śląskiem. Natomiast mamy jeszcze dolny Śląsk z Opolem i Wrocławiem, bardzo silnym ośrodkiem muzycznym i kulturowym. Z drugiej strony, na Dolnym Śląsku - Katowice, Gliwice, Bytom i te pobliskie rejony, są to dwa różne światy, z którymi miałem bardzo silny kontakt.

N. N.: Wiem od przyjaciół stamtąd, że ci z Górnego Sląska z tymi z Dolnego nie przepadają za sobą (śmiech).

M. R.: – Tego nie wiem. Wiem natomiast, że muzyka ma to do siebie, że ludzie zajmujący się muzyką nie kłócą się między sobą, tylko grają i śpiewają. Muzycy rozmawiają na podobne tematy, tylko operują innym językiem. W latach swojej młodości mogłem obserwować i uczyć się od muzyków zarówno z Górnego, "czarnego" Śląska, a także słuchać muzyków jazzowych we Wrocławiu i Opolu. Wyniosłem z tamtego czasu coś, co nazywam "ogólną schizofrenią muzyczną". Jest to oczywiście określenie w tym wypadku pozytywne. To ambiwalentne zainteresowanie muzyką "od Sasa do Lasa". Interesuję się muzyką jazzową, bluesową, z uwagi na moje granie z Tadeuszem Nalepą, podobnie interesuje mnie pop i rock. Jestem niespokojnym duchem.

N. N.: Świat muzyki nie zna zatem granic...

M. R.: – Jest mi bardzo bliski nasz polski świat muzyczny: Od popu w stylu Krzysztofa Krawczyka do świata jazzu typu "Laboratorium", od "Bandy i Wandy", poprzez "Bajm" i "Budkę Suflera" i tym podobne zjawiska. Mam w sobie tyle do powiedzenia i wyrażenia, że nie ważne, czy w Krakowie, Wrocławiu, Łodzi, na Śląsku czy gdziekolwiek indziej, to zawsze znajdę partnerów, aby porozmawiać z nimi na ciekawe tematy.

N. N.: Grał pan w "Budce Suflera", "Bajmie" czy w zespole "Banda i Wanda". Jak pan wspomina współpracę z Markiem Piekarczykiem i zespołem "TSA"?

M. R.: – Graliśmy z chłopakami jeszcze przed zawiązaniem się grupy. Grałem z nimi jako perkusista i gitarzysta. Natomiast nie byłem członkiem "TSA", co chcę wyraźnie podkreślić. To byli moi "koledzy z podwórka", z którymi przygotowywaliśmy się do występu na słynnym festiwalu w Jarocinie, gdzie oficjalnie ten zespół powstał. Jednak powtarzam, nie byłem członkiem tego zespołu.

N. N.: Jak pan wspomina swoje doświadczenia z muzykami i zespołami?

M. R.: – Było ich bez liku. Wiele lat pracy, bo już 35. Nauka i zdobywanie doświadczenia sprawiły, że każda z tych formacji, w których uczestniczyłem, były równie ważne. Bez względu na to, czy to był jazz, blues, czy rock. Nie mam hierarchii, nie wyliczam, który zespół jest najważniejszy, czy który wspominam lepiej od drugiego. Każdy okres w moim muzycznym życiu był wyjątkowy.

N. N.: Jak ocenia pan współczesną polską muzykę rozrywkową?

M. R.: – Zacznę od stwierdzenia, że w ogóle lubię polską muzykę.

N. N.: Widać różnicę z utworami sprzed lat?

M. R.: – Różni się ona znacznie od tej z lat powiedzmy 70. i 80. XX w. Musi być inna, bo czas "działa" inaczej. Wszystko jest inne. Kiedyś jeździliśmy trabantami, dziś poruszamy się innymi samochodami. Natomiast jaka była muzyka lat 80., a jaka jest współczesna, nie mnie to oceniać. Nie jestem krytykiem muzycznym. Lubię natomiast, jak ktoś śpiewa po polsku. Żyje w tym kraju i lubię naszą polską muzykę, polskie kapele i rodzimych wykonawców. A to, czy jest to jazz, blues czy rock, to już mniej ważne.
To jest dziedzina naszej wartości kulturowej. Jest to sytuacja, która ma jakiś wymiar.


N. N.: A co z muzyką zachodnią?

M. R.: – Owszem, lubię kapele "westowe", ale co z tego? To tak samo, jak lubię Wyspy Karaibskie, ale co mi po tym, skoro tam nie wyjadę. Grywałem nie raz z muzykami z całego świata. Po czymś takim jest to doznanie bycia międzynarodowym muzykiem. Jednak ja jestem muzykiem polskim, i tu staram się realizować siebie.

N. N.: Podczas zajęć warsztatowych wspominał pan o różnicach w muzyce amerykańskiej i brytyjskiej.
Na czym ona, pańskim zdaniem, polega?

M. R.: – Przede wszystkim na tym, że Ameryka jest za daleko. My mamy bliżej Londyn i to wszystko, co jest związane z tą szerokością geograficzną. Sytuacja brytyjskiego rynku muzycznego jest bliższa naszemu krajowi aniżeli ta zza oceanu. Z drugiej strony, niektórzy mówią, że rynek amerykański się skończył. Nie zgadzam się z tym. Tam zawsze będzie blues, rock i coś, co jest mi o wiele bliższe niż muzyka brytyjska, z całym dla niej szacunkiem. Brytyjczycy mają wspaniałe kapele, ja jednak pozostanę miłośnikiem jazzu amerykańskiego. To, czego się słucha, to kwestia gustu. Ja słucham "Toto", czy dobrej amerykańskiej muzyki soulowej. Nie słucham natomiast punku brytyjskiego, chociaż nie twierdzę, że muzyka angielska jest jakaś gorsza. Rzecz gustu.

N. N.: Gitara odrzuciła obecnie instrumenty klawiszowe?

M. R.: – Teraz raczej jest odwrotnie. Pamiętam czasy, lata już obecnego stulecia, że jak gitara nie była przesterowana, to stacja radiowa odrzucała utwór, co było śmieszne. Za jakiś czas, gdy weszliśmy do studia z "numerem", gdzie nie było gitary akustycznej tylko przesterowana, to nam podziękowali, mówiąc, że teraz tak się już nie gra, bo "idziemy" w stronę organicznego grania. Na szczęście są stacje rockowe, gdzie jest mocne łojenie gitarowe. Dla każdego coś miłego, i o to chodzi.

N. N.: Jak pan ocenia nasze warsztaty?

M. R.: – Żeby ocenić, trzeba tu pobyć. Przyjechać do Koluszek, nie po to by oceniać, tylko aby podzielić się z innymi swoim doświadczeniem. Jest to dziedzina, która chętnie się dzielę tylko dlatego, że trafiam na muzyków, którzy są na bardzo wysokim poziomie. Główne przesłanie: dzielić się swoim doświadczeniem. Nie teoretyzować o muzyce, tylko przekazywać to, czego człowiek sam się od innych nauczył. Nie znam się na boksie czy polityce. Znam się natomiast na muzyce rozrywkowej, dlatego tym się zajmuję. Nie stronię od innych gatunków, np. od muzyki klasycznej. Jak tylko mogę, staram się słuchać jej i pogłębiać studia w tej materii.

N. N.: Co pan obecnie robi?

M. R.: – Coraz mniej zajmuję się pracą wykładowcy. Chętnie natomiast biorę udział w podobnych, jak tu, warsztatach muzycznych. Zaangażowałem się w imprezę w Koluszkach, pomagałem Hirkowi Borowieckiemu w pierwszej edycji. Obecnie przyjechałem do was jako gość zaproszony przez organizatorów warsztatów. Na co dzień jestem muzykiem grającym jednocześnie w czterech zespołach. Powróciłem także do sfery muzyki pop, ponieważ jestem szefem zespołu Ani Wyszkoni.


Rozmawiał N. N. (Koluszki, 2015 r.)



(opracowanie - jkw)

Co się działo - na osobnych stronach, rok po roku - szukaj w  Kronice wypadków muzycznych...
 góra strony
<<<  Strona główna witryny Marka Raduli  |  Mapa witryny  |  Sprzęt  |  Gitary  |  KRONIKA