Marek Raduli - czytenia: 
 teksty, artykuły i wywiady
Się dzieje CZYTELNIA SPRZĘT GITARY PŁYTY GALERIA Po godzinach
Czytelnia - wywiady i rozmowy


Rozmawiał Mariusz Bober, Radzyński Magazyn Społeczno-Kulturalny GROT, Radzyń Podlaski,
listopad 2008 (wywiad w druku ukazał się 8 grudnia 2008 roku w numerze 27 [173] pisma).



"Jestem muzykiem typowo zespołowym i improwizującym"

Mariusz Bober / GROT: Zacznijmy od koncertowania z zespołem TSA.
Jakie szczególne wspomnienia pozostały z tamtego czasu?

Marek Raduli: – To bardzo odległe czasy. Koniec lat 70., początek lat 80. XX w., przed tym wielkim sukcesem TSA, który został osiągnięty już bez mojego udziału - bo w tym czasie musiałem odbywać służbę wojskową. Poprosiłem Marka Kapłona, który został odkryty w Domu Kultury sąsiadującym z salą prób grupy TSA, by zagrał za mnie parę koncertów i tak już zostało. I oni wtedy pojechali do słynnego Jarocina gdzie wygrali i nastąpił "split" z Markiem Piekarczykiem (ponieważ w pierwszym składzie do Jarocina TSA pojechało bez Marka Piekarczyka, jak ktoś pamięta historię). Przed tym czasem były to różnego rodzaju składy, dopiero w końcowej fazie pojawił się Andrzej Nowak. To był czas wykluwania się grupy TSA, z Piekarczykiem nie miałem okazji już grać. To były czasy kiedy mało kto wiedział o TSA...

M. B. / GROT: Pracował Pan z rozmaitymi artystami, realizując wiele projektów. Mam wrażenie, że w tej branży trzeba mieć specyficzne uzdolnienia by realizować tyle twórczych zdarzeń. Czy może nakręca to po prostu pasja?

M. R.: – To musi być pasja, inaczej nie będzie się tego robiło porządnie. Powiem bez ogródek - można nauczyć się grać na instrumencie, ale predyspozycje do zawodu to coś innego. Trzeba mieć samozaparcie, zdrowie - gra się często 2-3 koncerty dziennie, na które trzeba dojechać. Trzeba też mieć trochę rozsądku żeby nie zwariować na topie; zagrożeń jest mnóstwo - choroby, używki które wyniszczają... Trzeba złapać constans, wybrać to co ważne czyli muzykę, a nie balangi...

M. B. / GROT: Marek Raduli jest artystycznym outsiderem, czy lepiej się czuje i realizuje w grupowych projektach artystycznych?

M. R.: – Jestem muzykiem typowo zespołowym, nie gram sam, mam co najwyżej solowe wstawki. Lubię interakcję bez względu na rodzaj muzyki, czy jazz czy fusion czy pop. Motorem jest zawsze zbiór ludzi z którymi gram, nawet jeżeli to tylko duet - jak z Krzysztofem Ścierańskim.

M. B. / GROT: W jaki sposób narodził się 'Pi-eR-2' i co z płytą, która pojawia się ze spotkania z zespołem "Funk dE Nite" i ich przyjaciółmi?

M. R.: – Funk dE Nite to grupa krakowska z którą pracowałem 3-4 lata temu, głównie w 2004 r., natomiast 'Pi-eR-2' to owoc mojej przyjaźni z Wojtkiem Pilchowskim, którego znam od 20 lat, od czasu, kiedy jeszcze stawiał pierwsze kroki z Borysewiczem. Dzisiaj jest to jeden z najwybitniejszych basistów w Europie, jest w dwudziestce najlepszych na świecie; jak ktoś ma wątpliwości, niech pogrzebie choćby na YouTube czy materiałach z wystaw sprzętu muzycznego, on jest obok Marcusa Millera czy Wiktora Wootena. Ta zażyłość prowadziła nas przez Three Generations Trio i inne projekty. Nasze losy splotły się na tyle, że owocują już drugą płytą. A ja współpracuję towarzysko bardzo chętnie, tak jak z Laboratorium czy w triach z Krzysztofem Ścierańskim czy Zbigniewem Jakubkiem...

M. B. / GROT: Podczas międzynarodowego festiwalu "Jazz na Starówce" z Krzysztofem Ścierańskim zagraliście kapitalny koncert. Od czego to zależy, że koncert uznaje się potem za dobry, nawet świetny?

M. R.: – To jak z samopoczuciem - czasami wstaje się lewą nogą, a czasami wszystko się zgadza. To był świetny dzień. Ludzie pamiętają ten koncert. Ja go pamiętam, bo po nim zostałem w składzie Krzysia. Oczywiście ten skład się potem tasował. Nie zawsze muzycy są na najwyższych obrotach. To chociażby zależy od dystansu, przyjęcia.

M. B. / GROT: Rok 2007 i plebiscyt "Jazz Top 2006", Pan w pierwszej trójce z Jarosławem Śmietaną
i Markiem Napiórkowskim. Czy rzeczywiście było to małe trzęsienie ziemi?

M. R.: – To jest w ogóle dziwna historia. Bo ja sam nie uważam się za gitarzystę jazzowego i nagle bez żadnych koneksji znalazłem się w pierwszej dziesiątce. Chociaż sam myślę o sobie jako rockersie - to zresztą chyba czasem słychać. Ranking Jazz Forum to bardzo elitarna rzecz, i to miejsce obok Śmietany i Napiórkowskiego - to była dla mnie duża nobilitacja. Ale jest to też wypadkowa mojej pracy. Ja jestem muzykiem improwizującym, a to ważna cecha przynależności do jazzu.

M. B. / GROT: Teraz o warsztatach muzycznych, dzisiaj w Radzyniu Podlaskim. Jakie są ogólnie wnioski, które płyną ze spotkań z młodymi ludźmi? Młodzi ludzie garną się do ćwiczenia? Czy widać, że rośnie młode pokolenie, pozytywnie rokujące, polskich gitarzystów, którzy jak Pan i wielu Pana kolegów, będzie dalej kreowało scenę muzyczną w Polsce?

M. R.Dzięki Bogu coraz więcej młodych garnie się do rzeczy trudnych. Natomiast dla wszystkich dydaktyków to jest radość, że młodzi nie tracą czasu i mają pasję. Lepiej grać niż kraść. Dlatego warto poświęcić czas. Jeżeli my nie zadbamy, to kto to ma zrobić? Jest cała rzesza świetnych muzyków bez zmysłu pedagogicznego. Jest też paru ludzi kompetentnych, którzy jeżdżą i uczą. Cieszę się, kiedy spotykam nowych uczniów, a talenty pojawiają się wszędzie. I ja im pomagam, mam nadzieję...


Rozmawiał Mariusz Bober,
Radzyński Magazyn Społeczno-Kulturalny GROT,
Radzyń Podlaski, listopad 2008 (wywiad w druku ukazał się
8 grudnia 2008 roku w numerze 27 [173] pisma).



(opracowanie - jkw)

Co się działo - na osobnych stronach, rok po roku - szukaj w  Kronice wypadków muzycznych...
 góra strony
<<<  Strona główna witryny Marka Raduli  |  Mapa witryny  |  Sprzęt  |  Gitary  |  KRONIKA